Stęplowiersze |
*** „Chciałbym odpocząć dziś od siebie, Zrozumieć kim jestem, kim byłem, Znaleźć odpowiedź na pytanie, Dokąd iść chciałem, skąd wróciłem. Zgubione w czasie leśne ścieżki, Wyzwolić z czaru nieistnienia, Nazwać na nowo barwy tęczy, Zapomnieć, co to są wspomnienia. Chcę spytać losu jakim prawem, W życiowe strojąc mnie ostrogi, Wybrał przemijającą sławę, Nie dając do wyboru drogi. Czemu przelotnych ptaków skrzydłom, Zawierzył moje dni i noce, Spokój i sny – niesfornym wichrom, Co w kroplach deszczu niosą wiosnę. Odnaleźć chciałbym jeszcze ciszę, Dni prześwietlonych blaskiem słońca, Naiwność dziecka i muzykę, I już pozostać tam do końca. Zamknąć jak w kryształowej kuli, W kalejdoskopie dni minionych, Wszystkie radości, wszystkie bóle, Tęsknoty marzeń niespełnionych.† *** Chciałbym odpocząć dziś od siebie, Zrozumieć kim jestem, kim byłem, Znaleźć odpowiedź na pytanie, Dokąd iść chciałem, skąd wróciłem. Zgubione w czasie leśne ścieżki, Wyzwolić z czaru nieistnienia, Nazwać na nowo barwy tęczy, Zapomnieć, co to są wspomnienia. Chcę spytać losu jakim prawem, W życiowe strojąc mnie ostrogi, Wybrał przemijającą sławę, Nie dając do wyboru drogi. Czemu przelotnych ptaków skrzydłom, Zawierzył moje dni i noce, Spokój i sny – niesfornym wichrom, Co w kroplach deszczu niosą wiosnę. Odnaleźć chciałbym jeszcze ciszę, Dni prześwietlonych blaskiem słońca, Naiwność dziecka i muzykę, I już pozostać tam do końca. Zamknąć jak w kryształowej kuli, W kalejdoskopie dni minionych, Wszystkie radości, wszystkie bóle, Tęsknoty marzeń niespełnionych.  Nihil novi sub sole Kiedy wieczorem wracam do domu, Zostaję sam na sam z pamięcią, Domowe smutki w lampę tłuką, Tkając ze wspomnień sieć pajęczą. Plączą się daty, dni, godziny, W tany ruszają – łza z uśmiechem, Mknący korowód nie rozróżnia, Co było wczoraj, co przed wiekiem. Niebo na ziemi i sny na jawie, Ciemne zaułki i promenady, Wszystko już było i wszystko za mną, Gasnące słońca, wschodzące gwiazdy. Przeszłość upija, jak stare wino, Raz powie prawdę, to znów skłamie, Aż smutkom elfie zwiędną skrzydła, I spadną w świt odczarowane.
 Takie sobie smuteczki W krainie melancholii, Nic nie jest wyraźne do końca, Smutek jest płytki, radość oszczędna, A miłość nie nazbyt gorąca. Czas to podbiega, to staje, Liść zielony a spadnie, Wady są zaletami, A co brzydkie, to ładne. Prawda nie bywa naga, Nagość z kolei nieskromna. Przestrzenie nie są swobodne, Za to niewinność - frywolna. Tylko szarość jak zwykle, I wszędzie, jest szara. I śmierć nie jest wesoła, Choć bardzo się stara.
 Ballada dziadowska Na rogu, pod starym kasztanem, Niezmienny, od zawsze ten sam, Sprzedawca używanych marzeÅ„, RozkÅ‚ada codziennie swój kram. I co dzieÅ„ tÅ‚um ludzi przebiera, W marzeniach rzuconych na zÅ‚om, KupujÄ… wytarte zÅ‚udzenia, ChcÄ…c dodać poezji swym snom. Sny zwykÅ‚e, sny pospolite, Bezbarwne, jak caÅ‚y ich Å›wiat, RozÅ›wietlić iskierkÄ… chcÄ… magii, Choć w nocy być wolnym jak ptak. Krainy chcÄ… Å›nić, których nie ma Księżyca i gwiazd chcÄ… u stóp, Odwagi, by skryte pragnienia, Móc rzeźbić w kamieniach słów. A kiedy budzÄ… siÄ™ rano, Z rzÄ™sami mokrymi od Å‚ez, To w rzewnym tkwiÄ… oszoÅ‚omieniu, A w sercach rozbrzmiewa im Å›piew. I biegnÄ… pospiesznie pod kasztan, Gdzie ciÄ…gle niezmienny, ten sam, Sprzedawca używanych marzeÅ„, RozkÅ‚ada codziennie swój kram.  Ballada Å‚ikendowa W piÄ…tek gdy w okna wieczór puka, Znaczy siÄ™, Å‚ikend już na progu, Każdy,w kim tli siÄ™ trochÄ™ ducha Nie stoi na krawÄ™dzi grobu Wie, że nadchodzi czas zabawy, Å»e troski pora zamieść w kÄ…t, W koÅ„cu sÄ… w życiu ważne sprawy, Reszta pod dywan – paszoÅ‚ wont Madam Farfocell, wielka dama, (Prywatnie Kazimiera Zet) PiÄ…tków nie lubi spÄ™dzać sama, Jak jakiÅ› zwykÅ‚y, pardon, Å›mieć Pierwsza królowa warzywniaka, I bywalczyni lumpeks -szopów, Nieobce jest jej sÅ‚owo draka, Oraz skÅ‚onnoÅ›ci do wyskoków. Wypina pierÅ› i pręży uda, (Z brzuchem niestety gorsza sprawa), Wnet pierzchnie wszechobecna nuda, Bo w piÄ…tek musi być zabawa. Jej przyjaciółka Zuźka Szprycha, (w dowodzie Genowefa Gie), Do piÄ…tku już od wtorku wzdycha, Też siÄ™ rozerwać wreszcie chce.  Ostatni.. Jestem ostatnim sprawiedliwym, I pierwszym, który w to nie wierzy. To, co potocznie zwie siÄ™ życiem, Doskwiera mi, dÅ‚awi i mierzi. Dosyć już prawd mam tego Å›wiata, Opartych na odwiecznych kÅ‚amstwach, Gdzie na sztandarach hasÅ‚a szczytne, SÄ… unurzane w ludzkich Å›wiÅ„stwach. Gdzie wiaroÅ‚omstwo z hipokryzjÄ…, Pod rÄ™kÄ™ chodzÄ… w peÅ‚nym sÅ‚oÅ„cu, A sÅ‚awÄ™, honor i szacunek, Można w nim kupić za pieniÄ…dze. BudujÄ™ mur, ryglujÄ™ bramy, Z gośćmi rozmawiam w progu sieni, I gÅ‚upi, ciÄ…gle mam nadziejÄ™, Å»e jednak siÄ™ to wszystko zmieni. Å»e zapomniane jedno ziarno, Wczepi siÄ™ w ziemiÄ™, wyda plony, I Å›wiat siÄ™ w koÅ„cu zazieleni, Rozum siÄ™ zbudzi, dziÅ› skundlony. Jestem ostatnim sprawiedliwym...  Makabreska idylliczna Ciekawe, jak to leżeć w trumnie, W spokoju wreszcie, nieznanym od lat, I w dupie, nie tylko mieć robaki, Ale i caÅ‚y ten pieprzony Å›wiat. Na peÅ‚nym luziku, bez nerwów, Choć niewygodnie trochÄ™, bo ciasnawo, Nie martwić siÄ™, co bÄ™dzie jutro, Z wiatrem, pod wiatr, prosto czy kulawo. I choć savoir - vivre tu nie obowiÄ…zuje, CzÅ‚owiek ma prawo czuć siÄ™ nieco sztywno, Za to spokojnie może sobie olać, To, co na górze caÅ‚kiem mu obrzydÅ‚o. Luksusów także żadnych tutaj nie ma, Nikt nie serwuje daÅ„ na srebrnej tacy, Lecz plus tej sytuacji jest bezwzglÄ™dnie taki, Å»e burym Å›witem nie trzeba do pracy. Czasu dla siebie jest dosyć, po uszy, Nie wzrusza niedola drugiego czÅ‚owieka, ZgieÅ‚k siÄ™ zewnÄ™trzny nie wkrÄ™ca do mózgu, I w gÅ‚owÄ™, problem żaden nie zabija ćwieka. Spraw ważnych dla istoty bytu, Rozstrzygać można tu bez liku, WÅ›ród nich też jednÄ… prozaicznÄ…, Co zrobić, gdy siÄ™ zachce siku?  Mitologicznie UmÄ™czony jawÄ…, zasnÄ…Å‚ bym najchÄ™tniej. Na Polach Elizejskich, w tym Å›nie, gdzieÅ› siÄ™ zwinÄ…Å‚, AmbrozjÄ™ piÅ‚ z Morfeuszem, w koÅ›ci graÅ‚ z Hermesem, Z Charonem za obola po Styksie w rejs spÅ‚ynÄ…Å‚. SÅ‚uchaÅ‚ jak Psyche z Amorem czulÄ… siÄ™ i kłócÄ…. Z Panem koźlonogim koncert daÅ‚ na fletni. WpinaÅ‚ kwiaty Hadesa, blade anemony, Nimfom zwiewnym we wÅ‚osy, w jakiÅ› wieczór letni. Heliosa rydwanem, Å‚ukiem nieboskÅ‚onu, Do Eola paÅ‚aców wpadaÅ‚ na wizytÄ™. Iris – Różanopalcej prawiÅ‚ komplementy, Orfeuszowi pomagaÅ‚ wykraść EurydykÄ™. Dobrym sÅ‚owem, rosÄ…, okruchami sÅ‚awy, Nad Lete bym karmiÅ‚ cienie bohaterów. Gorzko z Prometeuszem bluźniÅ‚ przeciw bogom, I Achillesa z Hektorem godziÅ‚ na wiek wieków. Z Heraklesem Cerbera drapaÅ‚ za uszami, Z rÄ™ki karmiÅ‚ HydrÄ™ lub ujeżdżaÅ‚ Gryfa. A przed przebudzeniem może jeszcze zdążyÅ‚ I o radÄ™, jak żyć - poprosiÅ‚ Syzyfa.  Konopnicka siÄ™ kÅ‚ania Nie wie i do koÅ„ca życia nigdy siÄ™ nie dowie, Wsiowy gÅ‚upek, Å›lepy i naiwny, Å»e urodziÅ‚ siÄ™ po to, aby być malarzem, SÅ‚awnym i podziwianym – Å›wiat jest czasem dziwny. Okradziony z pejzaży, ograbiony z barw, Jednym losu kapryÅ›nym zrzÄ…dzeniem, Nie pozna już nigdy, co czerwieÅ„, co biel, I jak pÄ™dzel mistrza miesza Å›wiatÅ‚o z cieniem. Chociaż sÅ‚yszy pÅ‚ynÄ…cy cicho dym z komina, FruwajÄ…ce anioÅ‚y, wiatr Å›wiszczÄ…cy butnie, Nigdy nikt mu nie powie, że byÅ‚ przeznaczony, By te cuda w kolorach zaklinać na płótnie. Kiedy idzie przez wieÅ› pozdrawiajÄ… go ptaki, Goni Å›miech ludzki i smutek istnienia. A on bez zmrużenia, hardo patrzy w sÅ‚oÅ„ce. Iskra boża, co nigdy nie zrodzi pÅ‚omienia. Choć dusze mamy w bliznach, a buty podarte, Na życiowych drogach i wertepach losu, To na każdÄ… wiosnÄ™ z nadziejÄ… czekamy, Å»e raz siÄ™ jeszcze zerwiemy do lotu. Å»e znów siÄ™ nam zachce zajrzeć za horyzont, Z motylami gonić po majowej Å‚Ä…ce, Policzki nadstawiać na pieszczotÄ™ wiatru, Nad rzekÄ… siÄ™ czaić na wschodzÄ…ce sÅ‚oÅ„ce. WsÅ‚uchiwać z księżycem w sÅ‚owikowe trele, Przebudzonej sosny durzyć aromatem, PÅ‚onąć w bÅ‚yskawicach pierwszej letniej burzy, Witać z każdym,wracajÄ…cym ptakiem. Wzruszać siÄ™ szelestem mÅ‚odych listków brzozy, Z podziwem pochylać nad trawy źdźbÅ‚em wiotkim, Gwiazdy na sznurek marzeÅ„ nizać nad strumykiem, I z pszczoÅ‚ami z kwiatów spijać nektar sÅ‚odki. A na Czas, co siÄ™ postarzaÅ‚ i posiwiaÅ‚ z nami, I straszÄ…c przemijaniem, sroży siÄ™ i grozi, Nie zwracać uwagi, zapomnieć, że biegnie, Jak kiedyÅ›, jak wtedy, gdy byliÅ›my mÅ‚odzi.  C'est la vie Nie oczekujÄ™ już nic od życia, DaÅ‚o mi wszystko, co miaÅ‚o dać, Dzisiaj mijamy siÄ™ obojÄ™tnie, DziÅ› już siÄ™ nie musimy znać. Rachunki mamy podliczone, Tutaj jest zgoda miÄ™dzy nami, To, co dawaÅ‚o mi na kredyt, Dawno spÅ‚aciÅ‚em. Z procentami. Rubryki - „Winienâ€, „Ma†- na zero, Å»aden ksiÄ™gowy siÄ™ nie przyczepi, Nie ma też sensu dywagować, Gorzej być mogÅ‚o, czy też lepiej? Czasami tylko z nutkÄ… żalu, Na caÅ‚e saldo to siÄ™ patrzy, Szat, niby nie ma co rozdzierać, Ale, to mogÅ‚o być inaczej. Ale, to miaÅ‚o być inaczej! W Å›nieżnej zamieci, DrogÄ… pod wiatr Raz anioÅ‚owie szli dwaj. A wkoÅ‚o tylko, Ciemność i mgÅ‚a, I caÅ‚kiem nieznany im kraj. Frunąć nie mogli, Bo wicher mocarz, SkrzydÅ‚a przyginaÅ‚ do ziemi. Jeden byÅ‚ blondyn, Drugi byÅ‚ rudy, Obaj zaÅ› mocno zmÄ™czeni.  Intymnik I – Na pożegnanie z MuzÄ… Nie myÅ›laÅ‚em nigdy, że w dojrzaÅ‚ych latach, MÅ‚odzieÅ„cze mnie odnajdÄ… znowu uniesienia, Å»e zrywajÄ…c zasÅ‚onÄ™ z dni dawno minionych, Do życia przywrócÄ™ uÅ›pione wspomnienia. I bÄ™dÄ™ zdziwiony, że odlegÅ‚e w czasie, Wcale nie straciÅ‚y na swojej Å›wieżoÅ›ci, Å»e powrócÄ… do mnie z siÅ‚Ä… huraganu, A ja dam siÄ™ im porwać, bez żalu i zÅ‚oÅ›ci. Å»e zabolÄ… znowu stare jakieÅ› bÅ‚Ä™dy, Wczorajsze rozmowy wrócÄ… dźwiÄ™cznym echem, A rÄ…k sprzed lat dotyk,serca koÅ‚atanie, Okażą siÄ™ dla duszy balsamem i lekiem. Lecz kto odgadÅ‚ rozumem, że pora mu odejść, Ten sÅ‚owom pożegnania, by próżno nie cierpieć, KsztaÅ‚t serc winien nadawać, tak jak to czynili, Kochankowie Petrarki lub Goethe'go Werter. WiÄ™c na pożegnanie przesyÅ‚am Ci w darze, To co mam najlepsze, Moja Muzo Droga, Kosz peÅ‚en serc czerwonych, caÅ‚y w pÅ‚atkach róży, A Ty jeÅ›li zechcesz, odgadniesz te sÅ‚owa.  Intymnik II Coraz bliżej sÅ‚oÅ„cu za widnokres, Ptaków nocnych coraz wiÄ™cej na niebie, Czasu co dzieÅ„ ubywa na miÅ‚ość, A nam dalej, ciÄ…gle dalej od siebie. Choć odlegÅ‚ość pokona – nie zbliży, Å»aden list, żaden wiersz, żadne sÅ‚owo, Trzeba razem być, żeby siÄ™ ogrzać, RÄ…k dotykiem i serdecznÄ… rozmowÄ…. Wspólnie dzieÅ„ witać, dzielić siÄ™ chlebem, Wspólny mieć oddech we Å›nie i marzenia, Szukać sensu w przyziemnych radoÅ›ciach, Razem w sÅ‚oÅ„cu być, razem nie bać siÄ™ cienia. Nam być razem – widać nie pisane, Nie od dzisiaj jakieÅ› fatum nas Å›ciga, WiÄ™c garÅ›ciami bierz, co Ci los zesÅ‚aÅ‚, Ja samotność za nas dwoje udźwignÄ™. Niech Ci życie siÄ™ wreszcie uÅ›miechnie, BÄ…dź szczęśliwa, szkoda czasu, nie zwlekaj, Ale gdyby... PamiÄ™taj – daÅ‚em sÅ‚owo, Jestem obok, wciąż myÅ›lÄ™ i czekam.  Intymnik III. Podaruj nam jednÄ… noc, tÄ™ pierwszÄ… i ostatniÄ…, Niech nasz sen w jej ramionach doÅ›ni siÄ™ do koÅ„ca, W ciemnoÅ›ci ciepÅ‚ej spróbujmy raz jeden odnaleźć, To, co mogÅ‚o być dla nas najpiÄ™kniejsze pod sÅ‚oÅ„cem. Jej wszystkie tajemnice - i myÅ›li i westchnienia, SmutnÄ… czuÅ‚ość gestów, ból odjÄ™ty sÅ‚owom, Bezszelestność dotyku i bezbronność źrenic, Jak zÅ‚odziej – gdy Å›wit nas zbudzi – uniosÄ™ ze sobÄ…. DokÄ…dkolwiek bym nie szedÅ‚, jakie mijaÅ‚ lata, Lub gwiazdozbiory depczÄ…c wÅ›ród galaktyk wÄ™drowaÅ‚, To w koniuszkach palców, w każdym skrawku skóry, Smak i zapach tej nocy na zawsze zachowam. A gdy czas zeÅ›le spokój, blask zbiegnie pod powieki, CoÅ› odlegÅ‚e i chÅ‚odne w ciepÅ‚Ä… zmieni siÄ™ bliskość, To wspomnienie tej nocy pójdzie razem ze mnÄ…, W pustkÄ™ nieskoÅ„czonoÅ›ci, w falujÄ…cÄ… nicość. Wiesz, że jesteÅ› wszystkim, co mam i posiadam, Co można zakląć w sÅ‚owie i zamknąć w marzeniu, Objąć sercem i duszÄ…, poznać dÅ‚oni dotykiem, KimÅ›, kto poza czasem daje sens istnieniu. MyÅ›li jesteÅ› radosnym zamÄ™tem, prozÄ… i poezjÄ…, SÅ‚oÅ„cem i księżycem, przedÅ›witu jasnoÅ›ciÄ…, DobrÄ… wróżkÄ…, co Å›wiat mój stworzyÅ‚a na nowo, MgieÅ‚ porannoróżowych roztaÅ„czonÄ… zwiewnoÅ›ciÄ…. Wzruszeniem, co Å‚zy szczęśliwe na rzÄ™sach zawiesza, Po majowym deszczu mokrej ziemi zapachem, WszechÅ›wiatem moich pragnieÅ„, mojÄ… gwiazdÄ… przewodniÄ…, I koncertem Å›wierszczy, gdzieÅ› na Å‚Ä…ce pod lasem. PurpurÄ… i zÅ‚otem nieba o zachodzie, Szumem wody w strumieniu i ptaka zaÅ›piewem, Tchnieniem nocy sierpniowej utkanej z jaÅ›minu, Wiosennego wiatru delikatnym powiewem.  Oni Czasami Los poplÄ…cze ludzkie przeznaczenia, Jednym piszÄ…c dramaty, innym zaÅ› Å›niÄ…c baÅ›nie, WytyczajÄ…c czÅ‚owiecze drogi i życiowe Å›cieżki, Nie dla żartu, lecz dlatego, że Losem jest wÅ‚aÅ›nie. Bywa, że ludziom dwojgu stworzonym dla siebie, Nie dane jest nigdy spojrzeć sobie w oczy, Bo On tak zdecydowaÅ‚ i tak zechciaÅ‚ sprawić, Bo to On koÅ‚o fortuny ludzkich uczuć toczy. Lecz zdarza siÄ™ czasem, choć niezmiernie rzadko, Å»e jednak siÄ™ spotkajÄ…, też Jego zrzÄ…dzeniem, Zwykle dla nich za późno, wiÄ™c wcale nie wiedzÄ…, SkÄ…d w nich nagÅ‚y niepokój i skÄ…d duszy drżenie, SkÄ…d znajÄ… swoje myÅ›li i skryte marzenia, Czemu chÄ™tnie by poszli razem w stronÄ™ jednÄ…, Dlaczego sÅ‚owa ich różne, a znaczÄ… to samo, SkÄ…d w sercu trzepot motyla i wiosenna zwiewność. A kiedy zrozumiejÄ…, kiedy znajdÄ… odpowiedź, Na pytania, których gÅ‚oÅ›no zadawać siÄ™ bojÄ…, Å»al muszÄ… zamknąć w sobie, zgodzić z wyrokami, Które mówiÄ…, że być razem niestety nie mogÄ… Lecz by raz znalezionych znów nie zgubić siebie, By siÄ™ ze snu piÄ™knego zupeÅ‚nie nie zbudzić, NadziejÄ… żyć powinni, że nie wszystko przepadÅ‚o, Å»e niespeÅ‚nionÄ… miÅ‚ość Los im wynagrodzi. I obdarzy ich w zamian wiÄ™zami przyjaźni, Trwalszymi nad marmury, nad emocje kaprysów, Nad przelotne burze chwilowych uniesieÅ„, Wiecznymi, jak zieleÅ„ wysmukÅ‚ych cyprysów.  DojrzaÅ‚a miÅ‚ość Bagażem wspomnieÅ„ podwójnych i doÅ›wiadczeÅ„ Obciążona – żyć z nim siÄ™ stara – dojrzaÅ‚a miÅ‚ość, Bo wie, że za rogiem już czai siÄ™ szarość i pustka, I jak noc najciemniejsza skrada siÄ™ samotność. Dlatego jest niecierpliwa, dlatego jej spieszno, Szkoda jej dnia każdego, każdej chwili szkoda, Zdaje sobie sprawÄ™, że czasu oszukać nie można, Ani go dogonić, ani też cofnąć niestety siÄ™ nie da. Å»e mogÄ…c być już ostatniÄ…, chce być najpeÅ‚niejszÄ…, WyrazistÄ… jak jedyny kaczeniec na zielonej Å‚Ä…ce, Twarz do szczęścia nastawia jak kwiat o zachodzie, CzekajÄ…cy ostatniego, przed snem, pocaÅ‚unku sÅ‚oÅ„ca. Choć czÄ™sto jej pod wiatr i nie zawsze jest Å‚atwo, Zapominać i wybaczać szybciej niż kiedyÅ› umie, Åapczywie i garÅ›ciami chce chwytać nadziejÄ™, I nie zważajÄ…c na ludzi caÅ‚ować siÄ™ w tÅ‚umie. TajemnicÄ™ dojrzaÅ‚ej miÅ‚oÅ›ci i pojmie i zrozumie, Ten komu przyszÅ‚o pod rÄ™kÄ™ iść z niÄ… w późne życie, Kto dzieli z niÄ… jej skryte marzenia i codzienne lÄ™ki, I pod wspólnym niebem budzi z niÄ… o Å›wicie. ChciaÅ‚bym takÄ… moc wielka posiadać, By szczęśliwego snu otoczyć CiÄ™ ogrodem, DokÄ…d smutek i troski nie odnajdÄ… drogi, ByÅ› Å›niÅ‚a w nim tylko radość i pogodÄ™. Gdzie jeÅ›li Å‚za upada, to by kwiat napoić, Wiatr do uszu Å›piewa pieÅ›ni najpiÄ™kniejsze, Niebo nie zna koloru innego niż bÅ‚Ä™kit, A echo na woÅ‚anie odpowiada wierszem. MarzÄ™, by tym ogrodem byÅ‚y me ramiona, ByÅ› w moich objÄ™ciach odnalazÅ‚a szczęście, Snu Twego pragnÄ™ stać siÄ™ chociaż mgnieniem, Być stale przy Tobie, nie proszÄ™ o wiÄ™cej. JesteÅ›my już razem od kilku miesiÄ™cy, Rozmawiam z TobÄ… i sÅ‚ucham i patrzÄ™, W każdym Twoim geÅ›cie, sÅ‚owie i uÅ›miechu, Wciąż dopatrujÄ™ siÄ™ ukrytych znaczeÅ„. ZdoÅ‚aÅ‚em pokochać zmienność Twych nastrojów, I wrażliwość na wszystko, co piÄ™kne wokoÅ‚o, PytaÅ„ zasadniczych zadziornÄ… powagÄ™, I mgieÅ‚ki zamyÅ›leÅ„, lwem marszczÄ…ce czoÅ‚o. I wierzyć chcÄ™, że jak nikt nigdy przede mnÄ…, PoznaÅ‚em smak warg Twoich, sÅ‚odycz pocaÅ‚unków, Zapach wÅ‚osów burzonych niecierpliwÄ… mÄ… dÅ‚oniÄ…, Serc bicie we wspólnym rytmie zdyszanych oddechów. I nadzieja jest we mnie, że los nam podpowie Jak bogactwem doÅ›wiadczeÅ„ udowodnić teoriÄ™, Å»e u schyÅ‚ku lata żyć siÄ™ da jak wiosnÄ…, I pomoże napisać nam wspólnÄ… historiÄ™.  A to już jesieÅ„... W sÅ‚onecznych plÄ…sach pierwszych spadajÄ…cych liÅ›ci, Z latem żegnać powoli zaczyna siÄ™ wrzesieÅ„, Drzewom każąc przywdziewać różnobarwne symfonie, W progu, wyjÅ›ciowe buciki zakÅ‚ada już jesieÅ„. StÄ™sknione za bÅ‚Ä™kitnym zaÅ›piewem skowronka, MgÅ‚y poranne sennie snujÄ… siÄ™ miedzami, WypÅ‚akujÄ… swe smutki w pnie wierzb rosochatych, A wiatr im wÅ‚osy czesze zwiewnymi palcami. Dni wczeÅ›niej w sen zapadajÄ… i później siÄ™ budzÄ…, Jakby czasu wiÄ™cej chciaÅ‚y dać marzeniom, Roziskrzone emocje blasków rozedrganych, UstÄ™pujÄ… stonowanym spokoju półcieniom. Chmury wyjęły z szaf nieba mokrÄ… szaroburość, Ptakom, co pozostaÅ‚y, zwilgotniaÅ‚y nuty, A uÅ›miech sÅ‚oÅ„ca, chociaż wciąż serdeczny, Coraz bardziej odlegÅ‚y, coraz bardziej zÅ‚udny. TrzymajÄ…c CiÄ™ za rÄ™kÄ™, wsÅ‚uchany w Twój oddech, ChcÄ™ przywitać nadejÅ›cie tej naszej jesieni, Pierwszej lecz nie ostatniej, bo mocno w to wierzÄ™, Å»e żadna pora roku naszych uczuć nie zmieni.  Listopadowe latarnie Wtulone w mgÅ‚Ä™ jesiennÄ… uliczne latarnie, MiÄ™kkÄ… poÅ›wiatÄ™ blasku Å›cielÄ… spadajÄ…cym liÅ›ciom, Tajemne uchylajÄ… furtki z nicoÅ›ci do niebytu, PÅ‚ochliwym cieniom kotów i zbÅ‚Ä…kanym myÅ›lom. Wplatanym w spokój nocy, spóźnionym przechodniom, WytyczajÄ… Å›cieżki wÅ›ród trwożnych szelestów, PrzeglÄ…dajÄ… siÄ™ w zwierciadÅ‚ach mokrego asfaltu, I drzew, latem zmÄ™czonych, nasÅ‚uchujÄ… szeptów. Zawieszone w pół drogi z ziemi do księżyca, Skazane na byt nieruchomy, wolne pragnieniami, ChciaÅ‚yby swÄ… jasnoÅ›ciÄ… przebić chmur zasÅ‚ony, By pocaÅ‚unek siostrzany wymienić z gwiazdami.  ? Znak zapytania SÄ… zÅ‚oÅ›ci, których gniew nie skala, I smutki, co nie roniÄ… Å‚ez, MiÅ‚oÅ›ci wierne, ale krótkie, Jak pÄ™kajÄ…cej struny jÄ™k. SÄ… nieba siódme i wyblakÅ‚e, Zbyt mÄ…dre sÅ‚owa bez znaczenia, PrzebrzmiaÅ‚e Å›niegi, zwiÄ™dÅ‚e wiosny, I raz speÅ‚nione już marzenia. Zapomnij już! To byÅ‚o wczoraj, I siedem zamknij bram za sobÄ…, StrzÄ…Å›nij zÅ‚udzenia w pyÅ‚ przydrożny, I uwierz w sÅ‚oÅ„ce ponad gÅ‚owÄ…. Nie patrz za siebie! Tam już pustka, I wierszy szkoda na wspomnienia, Wiesz, tylko gwiazdy pÅ‚onÄ… wiecznie, Ty nie masz czasu do stracenia. SÄ… rany jeszcze nie otwarte, I spojrzeÅ„ zÅ‚ych palÄ…ce piÄ™tna, SÄ… drogowskazy na rozstajach, Do krain ulotnego piÄ™kna. SÄ… też uÅ›miechy z faÅ‚szu szyte, I niepotrzebne, stare sny, CichnÄ…ce za zakrÄ™tem kroki, Zjawy z minionych dawno dni.  Spadanie pod górÄ™ Zbyt maÅ‚o mi byÅ‚o tego, co kochaÅ‚em, A dany mi spokój, staÅ‚ mi siÄ™ zawadÄ…, Åšwiat wiÄ™c chciaÅ‚em zadziwić, odpÅ‚aciÅ‚ mi za to, MonetÄ… dla gÅ‚upców- szyderstwem i zdradÄ…. MajÄ…c naprawdÄ™ wiele, zapragnÄ…Å‚em wiÄ™cej, Bo niebo mi byÅ‚o zbyt nisko nad gÅ‚owÄ…, A Å›wiat wydaÅ‚ za ciasny, chociaż staÅ‚ otworem, GoniÄ…c wiÄ™c nieuchwytne, przestaÅ‚em być sobÄ…. Most na przepaÅ›ciÄ… chciaÅ‚em wybudować, Kruchy – na grubość wÅ‚osa – ze zÅ‚udzeÅ„ i marzeÅ„, WierzÄ…c, że Los jak dotÄ…d bÄ™dzie przyjacielem, I pomoże okieÅ‚znać nieuchronność zdarzeÅ„. Most nie uniósÅ‚ ciężaru mojej próżnej pychy, I strÄ…cony, runÄ…Å‚em w odmÄ™ty żywiołów, SpadajÄ…c wierzÄ™ jednak, że nade mnÄ… gwiazdy, Å»e znów wzlecÄ™ na skrzydÅ‚ach przyjaznych aniołów.  WybraÅ„cy bogów WybraÅ„cy bogów żyjÄ… krótko, Czas i pieniÄ…dze majÄ… w pogardzie, SÄ… jak niesione wiatrem motyle. Åšwiat Å›niÄ… na jawie, szybko i barwnie. Istnienia tkajÄ… z ziaren piasku, Kaprysem stwórców zaklÄ™ci w inność, Gnani impulsem biegnÄ… na oÅ›lep, Nie wiedzÄ…c co to przyjaźń, co miÅ‚ość. Dlatego bez żalu wstÄ™pujÄ… w noc, noc bezdennÄ…, Co trwa bez kresu i nie zna poczÄ…tku, Gdzie cisza jest krzykiem, bogactwem jest nic, A chaos zaczynem porzÄ…dku. KochajÄ… siebie, tylko siebie Skryci za murem obojÄ™tnoÅ›ci , Lecz ryzykujÄ…, by choć raz jeden, Los daÅ‚ im zagrać ze Å›mierciÄ… w koÅ›ci. Wyzbyci pychy i pokory, Niewinni w swojej doskonaÅ‚oÅ›ci, Dotknąć chcÄ… nawet najdalszych granic, By poznać wszystkie barwy nicoÅ›ci. Dlatego bez strachu wstÄ™pujÄ… w noc...  Zupka - nic Spiżowo nieczuÅ‚e jest niebo nad miastem, W klepsydrze już koÅ„czy siÄ™ piasek, I życie uwiera jak buty za ciasne, A ludzi nie widać spod masek. W ciemnoÅ›ciach tak Å‚atwo siÄ™ z czasem dogadać, By cofnÄ…Å‚ bieg zdarzeÅ„ i chwil, I z dala od zgieÅ‚ku, z nostalgiÄ… oglÄ…dać, Jak wspomnieÅ„ przewija siÄ™ film. Ten deszcz, który nagle zmieniÅ‚ siÄ™ w tÄ™czÄ™, Ta noc, której nigdy naprawdÄ™ nie byÅ‚o, Jak puch zwiewny walczyk na cztery rÄ™ce, Tajemne podróże wÅ›ród gwiezdnego pyÅ‚u, I wiosna, co przyszÅ‚a w bÅ‚Ä™kitnej sukience... Ostatni duch z jÄ™kiem już zniknÄ…Å‚ ze sceny, Nad miasto nadciÄ…ga znów Å›wit, I życie nam wciska swój towar z przeceny, Wykwintny smak zupki – nic. Dlatego tak dobrze jest usiąść w fotelu, Zatrzasnąć za sobÄ… drzwi, Nie martwić siÄ™ Å›wiatem i w bÅ‚ogim letargu, Pozwolić, niech mÅ‚odość siÄ™ Å›ni. Ta wiosna, co przyszÅ‚a w bÅ‚Ä™kitnej sukience, Tajemne podróże wÅ›ród gwiezdnego pyÅ‚u, Jak puch, zwiewny walczyk na cztery rÄ™ce, Ta noc, której nigdy naprawdÄ™ nie byÅ‚o, I deszcz, który nagle zmieniÅ‚ siÄ™ w tÄ™czÄ™... SpacerujÄ™ Wielunia ulicami uÅ›pionymi, Dniem znużone drzemiÄ… już i ptaki i domy, WidzÄ™, jak latarnie beztrosko flirtujÄ… z gwiazdami, I jak siÄ™ w ciepÅ‚ym wietrze Drzew parkowych koÅ‚yszÄ… dostojne korony. WieluÅ„, to moja obiecana ziemia Åšwiat tu usÅ‚yszaÅ‚ mój pierwszy krzyk Znam tu opowieść każdego kamienia I z każdym drzewem jestem na ty Tutaj rodziÅ‚y siÄ™ moje marzenia Tu siÄ™ do koÅ„ca wyÅ›niÄ… moje sny Księżyc beztrosko przysiadÅ‚ sobie na szczycie ratusza LiczÄ…c wieże koÅ›ciołów zawieszone w chmurkach W jego blasku razem ze mnÄ… spacerujÄ… wspomnienia Lat dziecinnych i przygód Przeżywanych na wieluÅ„skich podwórkach A gdy w promieniach zÅ‚ocistych porannego sÅ‚oÅ„ca Åšwit różowy maluje mego miasta ulice PatrzÄ™ przez tÄ™czÄ™ zawieszonÄ… na koronie fontanny Jak wstaje nowy dzieÅ„ I jak mój WieluÅ„ budzi siÄ™ do życia  Jeszcze lato… Jeszcze wokół przepych lata, dni w bÅ‚Ä™kicie i zieleni, Ale w każdy wieczór bliżej, kroczek bliżej do jesieni. Jeszcze sÅ‚oÅ„ce, jeszcze upaÅ‚ i jaskółek Å›migÅ‚e loty, Ale gdzieÅ› za horyzontem już szarugi,mgÅ‚y i sÅ‚oty. Jeszcze burzÄ… niebo zagrzmi, las napoi ciepÅ‚ym deszczem. Lecz w obawie przed szronami skrzypki już pakujÄ… Å›wierszcze. Jeszcze pszczoÅ‚y caÅ‚kiem żwawe i do snu daleko kwiatom, Lecz już jesieÅ„ Å›le forpoczty- gnane wiatrem babie lato. Jeszcze drzewa nie gotowe pÅ‚aszcze wielobarwne wdziewać, Lecz bociany po sejmiku i skowronek już nie Å›piewa. Jeszcze drzemiÄ… pod mchem grzyby, jabÅ‚ka rumieniejÄ… w sadach, Lecz o brzasku wÅ›ród gaÅ‚Ä™zi, szary smutek już przysiada. Jeszcze chmurki taÅ„czÄ… z wiatrem i soczyste jeszcze trawy, Ale biaÅ‚Ä… mgÅ‚Ä… oparów dymiÄ… rankiem leÅ›ne stawy, Jeszcze w brylantowe rosy stroi siÄ™ wciąż dumny sierpieÅ„, Lecz swÄ… dumkÄ™ nostalgicznÄ… coraz gÅ‚oÅ›niej nuci jesieÅ„. JesieÅ„... Jeszcze wrzesieÅ„ dmie w fanfary, pokrewieÅ„stwo z latem gÅ‚osi Ale jesieÅ„ już za progiem, już siÄ™ wkrótce tu rozgoÅ›ci, I choć lata żal i szkoda, takie prawa rzÄ…dzÄ… Å›wiatem, Trzeba przetrwać czas szaroÅ›ci, by siÄ™ znowu cieszyć Å›wiatÅ‚em. Z wód BaÅ‚tyku wzrosÅ‚e, nasze Morskie Ustronie, Najcenniejszy z klejnotów w pomorskiej koronie, Tutaj z okien domostw i wydm zÅ‚ocistych zboczy, PiÄ™knem morza do woli można sycić oczy, Jego fal szmaragdowych potÄ™gÄ… i mocÄ…, Co w dzieÅ„ goniÄ… z mewami, w sen koÅ‚yszÄ… nocÄ…, Albo w szumie przyboju Å›nieżnobiaÅ‚e piany, W milion tÄ™cz rozpylajÄ…, z wiatrem idÄ…c w tany. JesteÅ› w sÅ‚oÅ„ca uÅ›miechu i gwarze dzieciÄ™cym, Nasze Morskie Ustronie miejscem najpiÄ™kniejszym. Las żywicÄ… pachnÄ…cy, sÅ‚oÅ„cem malowany, W goÅ›cinÄ™ na cieniste zaprasza polany, Åšcieżka od lat znajoma, Å›rodkiem traw kwitnÄ…cych, Nad staw wiedzie, królestwo ptaków pÅ‚ywajÄ…cych, Gdzie siÄ™ wiatrak skrzydÅ‚ami o niebo opiera. Tu żyć chcemy szczęśliwi, spokojni umierać, Nie pragniemy zbyt wiele, starczy nam gdy trzeba, Z plastrem szynki domowej, swojska kromka chleba. Nasze Morskie Ustronie jesteÅ› jak marzenie, Dajesz naszemu życiu i sens i speÅ‚nienie. Po dniu znojnym, w gospodzie siadamy wieczorem, Piwo niespiesznie sÄ…czÄ…c naszych ojców wzorem, O życiu i o Å›wiecie rozmowy toczymy, SÅ‚uchajÄ…c, od starszych wiele siÄ™ uczymy. Czasem gdy od trunku gÅ‚owy siÄ™ zagrzejÄ…, SÅ‚owa padajÄ… ostre i twarze mroczniejÄ…, Lecz gniew szybko wygasa, tak każe sumienie ÅÄ…czÄ… nas przecież wspólne germaÅ„skie korzenie, I miÅ‚ość do ciebie nasze Morskie Ustronie, Podobnego ci nie masz w żadnej Å›wiata stronie.  Pożegnanie Marsjasza W potÄ™gÄ™ Olimpu niczym niezmÄ…conÄ… W żywicznÄ… i sosnowÄ…, przezroczystÄ… ciszÄ™ Z traw roztaÅ„czonych w rytm muzyki wiatru Å»aÅ‚osna skarga aulosu ulatuje w sÅ‚oÅ„ce. I otulajÄ…c przestworza szaroÅ›ci zasÅ‚onÄ… NabrzmiaÅ‚a cierpieniem, wznosi siÄ™, koÅ‚ysze Zastyga i faluje, gmatwa jedność taktu Jest posÅ‚aÅ„cem smutku i rozpaczy goÅ„cem. Wciska siÄ™ pod kamienie, mÄ…ci bieg strumieni W pół drogi wstrzymuje drzew rozkoÅ‚ysanie Każe ptakom zamilknąć i wyblaknąć kwiatom W powagÄ™ obleka swawolność motyli. OpoÅ„czÄ™ tka żaÅ‚obnÄ… z uwiÄ™dÅ‚ej zieleni By niÄ… potem nakarmić pÅ‚omieni Å›piewanie I boskim, wÅ›ród plÄ…su zastygÅ‚ym, tancerzom W powolnym upadku ku ziemi siÄ™ chylić. To Å›wiat niewidzialnych żegna siÄ™ z Marsjaszem Åšmiech w żaÅ‚ość zamienia, cichÄ… i bez szlochów Ku niebu siÄ™ wzbija dym ofiarny stosu W którym pÅ‚onÄ… dwie piszczaÅ‚ki z trzciny. I porywa ich granie w miejsce poza czasem Gdzie piÄ™kno nie zależy od boskich wyroków A talent jest darem, nie przekleÅ„stwem losu Próżność karana zaÅ› bywa współmiernie do winy. Wydumali chÅ‚opcy, z gór i okolicy, Å»e w tym roku honor najbardziej siÄ™ liczy. Nie dutki zielone z chicago* od cioci, Lecz zÅ‚ote medale do zdobycia w Soczi. WymyÅ›lili także drogÄ™ do sukcesu, Dużo pracy, dużo Å›miechu, za to zero stresu, Najważniejszy luzik w dupie, I pod narty wiatr. Na tym można latać, Ponad szczyty Tatr. Recepta jest prosta jak flaszki rozpicie, BÄ™dzie w Soczi zÅ‚oto sami zobaczycie. A jak bÄ™dzie medal, to i bal nad bale, DadzÄ… srogo w szyjÄ™ cepry i górale. I Å›wistaki i kozice i niedźwiedzie tyż, Jeden trzeźwy na Giewoncie bÄ™dzie tylko krzyż. Najważniejszy..... * wymawiać jak napisane.
 NadwarciaÅ„scy* W jaÅ‚owÄ… pustkÄ™ bez powrotu zaplÄ…tani Rozbitkowie w czasie i przestrzeni, W kieszeniach sÅ‚oÅ„c sto majÄ… jeÅ›li im trzeba, Ale nie majÄ… swojego miejsca na ziemi. Wszystko w nich wymiÄ™te, wyblakÅ‚e i szare, Oczy, dusze, tÄ™sknoty i wspomnienia marzeÅ„, Å»yjÄ… obok - przeciw sobie i wszystkim, Bezwolnie pÅ‚ynÄ…c z prÄ…dem przypadkowych zdarzeÅ„. ZamkniÄ™ci w klatkach swego zapomnienia, Od których klucze dawno wyrzucili, Bez siÅ‚, by wyÅ‚amać przerdzewiaÅ‚e prÄ™ty, Nie chcÄ… pamiÄ™tać przeszÅ‚oÅ›ci, którÄ… utracili. Nie chcÄ… też wiedzieć, ze istnieje przyszÅ‚ość, Liczy siÄ™ dla nich tylko tu i zaraz, Åapczywa chwila szczęścia, gdy dym z papierosa, WypeÅ‚nia ich i caÅ‚y kosmos naraz. Nie sypiajÄ… po nocach, bardzo snów siÄ™ bojÄ…, Cieni ludzi i zÅ‚udzeÅ„, które mogÄ… przynieść, Bo ich Å›wiat jest samotny, pusty i nieczuÅ‚y, I tylko oni potrafiÄ… drogÄ™ w nim odnaleźć. I tylko oni wiedzÄ…, jaki niosÄ… ciężar, Rozproszonych myÅ›li i spÄ™tanej woli, Lecz słów nie znajÄ… takich, by mogli powiedzieć, Jak życie jest okrutne i jak bardzo boli. */ poÅ›wiÄ™cony pacjentom Szpitala dla Psychicznie i Nerwowo Chorych w Warcie
 Walkower PrzegraÅ‚em życie walkowerem W doÅ‚kach zostaÅ‚em już na starcie Bezradnie patrzÄ™ Jak czas przecieka Strumieniem mi przez palce PrzegraÅ‚em życie walkowerem Nie zaÅ‚apaÅ‚em siÄ™ na bal Choć tuż za Å›cianÄ… Gra orkiestra Na zaproszenie nie mam szans PrzegraÅ‚em życie walkowerem Rzucam bez zÅ‚oÅ›ci i nadziei ZblakÅ‚e marzenia SÅ‚abe wiersze W dogasajÄ…cy blask pÅ‚omieni PrzegraÅ‚em życie walkowerem Wciąż stojÄ…c na czerwonym Å›wietle OstatniÄ… bitwÄ™ Z caÅ‚ym Å›wiatem ChcÄ™ stoczyć w moim, wÅ‚asnym piekle Ref Szklanej góry chciaÅ‚em zdobyć szczyt NajwiÄ™kszym z wielkich chciaÅ‚em być Dzisiaj mój sen, to zgrany hit ZostaÅ‚ mi tylko stos starych pÅ‚yt Wiernej gitary wytarty gryf  Jest miejsce... Jest miejsce, gdzie czas siÄ™ zatrzymuje na spoczynek, I w jednÄ… siÄ™ Å‚Ä…czÄ… wszystkie drogi Å›wiata, Gdzie nocy z dniem odwieczny zamiera pojedynek, A jutro siÄ™ z przedwczoraj w nieskoÅ„czoność splata. To miejsce potajemnych spotkaÅ„ ludzi z anioÅ‚ami, Alegorii blasku z powszednioÅ›ciÄ… cienia,. ObjawieÅ„, nie do nazwania ziemskimi sÅ‚owami, WpisujÄ…cych w wszechÅ›wiaty Å›cieżki przeznaczenia. Ludzie potrafiÄ… tu szybować ponad marzeniami, WyprzedzajÄ…c w pÄ™dzie swe wÅ‚asne wspomnienia, AnioÅ‚om zaÅ›, zawieszonym pomiÄ™dzy niebami, Dane jest w peÅ‚ni doÅ›wiadczyć, jak twarda jest ziemia. Wspólnie mogÄ… i tworzyć i obalać dogmaty, By zgubione odnaleźć pierwiastki stworzenia, Lub w chaosie dróg mlecznych, wynajdywać Å›wiaty, Gdzie siÄ™ anarchiÄ™ da zgodzić z pokorÄ… istnienia. Tu siÄ™ wszystkie odnajdujÄ… rzeczy pogubione, Åzy wylane na próżno i sekretne wyznania, A na rozstajach kosmosów anioÅ‚y stÄ™sknione, Niecierpliwie czekajÄ… kolejnego spotkania. „ChciaÅ‚bym odpocząć dziÅ› od siebie, Zrozumieć kim jestem, kim byÅ‚em, Znaleźć odpowiedź na pytanie, DokÄ…d iść chciaÅ‚em, skÄ…d wróciÅ‚em. Zgubione w czasie leÅ›ne Å›cieżki, Wyzwolić z czaru nieistnienia, Nazwać na nowo barwy tÄ™czy, Zapomnieć, co to sÄ… wspomnienia. ChcÄ™ spytać losu jakim prawem, W życiowe strojÄ…c mnie ostrogi, WybraÅ‚ przemijajÄ…cÄ… sÅ‚awÄ™, Nie dajÄ…c do wyboru drogi. Czemu przelotnych ptaków skrzydÅ‚om, ZawierzyÅ‚ moje dni i noce, Spokój i sny – niesfornym wichrom, Co w kroplach deszczu niosÄ… wiosnÄ™. Odnaleźć chciaÅ‚bym jeszcze ciszÄ™, Dni przeÅ›wietlonych blaskiem sÅ‚oÅ„ca, Naiwność dziecka i muzykÄ™, I już pozostać tam do koÅ„ca. Zamknąć jak w krysztaÅ‚owej kuli, W kalejdoskopie dni minionych, Wszystkie radoÅ›ci, wszystkie bóle, TÄ™sknoty marzeÅ„ niespeÅ‚nionych.†  |