Nie wie i do końca życia się nie dowie, Wsiowy głupek, ślepy i naiwny, Że urodził się po to, aby być malarzem, Sławnym i podziwianym - świat jest czasem dziwny.
Okradziony z pejzaży, ograbiony z barw, Jednym losu kapryśnym zrządzeniem, Nie pozna już nigdy, co czerwień, co biel, I jak pędzel mistrza miesza światło z cieniem.
Chociaż słyszy płynący cicho dym z komina, Fruwające anioły, wiatr świszczący butnie, Nigdy nikt mu nie powie, że był przeznaczony, By te cuda w kolorach zaklinać na płótnie.
Kiedy idzie przez wieś pozdrawiają go ptaki, Goni śmiech ludzki i smutek istnienia. A on bez zmrużenia, hardo patrzy w słońce. Iskra boża, co nigdy nie zrodzi płomienia.
|