Konopnicka się kłania PDF Drukuj Email

Nie wie i do końca życia się nie dowie,
Wsiowy głupek, ślepy i naiwny,  
Że urodził się po to, aby być malarzem,  
Sławnym i podziwianym - świat jest czasem dziwny.

Okradziony z pejzaży, ograbiony z barw,

Jednym losu kapryśnym zrządzeniem,   
Nie pozna już nigdy, co czerwień, co biel,   
I jak pędzel mistrza miesza światło z cieniem.  

Chociaż słyszy płynący cicho dym z komina,  
Fruwające anioły, wiatr świszczący butnie,   
Nigdy nikt mu nie powie, że był przeznaczony,   
By te cuda w kolorach zaklinać na płótnie.    

Kiedy idzie przez wieś pozdrawiają go ptaki,  
Goni śmiech ludzki i smutek istnienia.   
A on bez zmrużenia, hardo patrzy w słońce.   
Iskra boża, co nigdy nie zrodzi płomienia.